Camouflage: "Rewind to The Future and Goodbye" - koncert w Warszawie

Kolejny koncert muzyki z lat 80. i 90. XX wieku zaliczony. 

Camouflage to niemiecka grupa, która tworzy muzykę synth pop lub electropop. Ci, co wychowali się na muzyce z tamtego okresu doskonale ich znają, ale zespół nigdy nie zrobił wielkiej kariery i ogólnie jest mało znany. A szkoda, bo grają muzykę bardzo podobną do Depeche Mode. 

Liczni "depesze" stawili się na ich koncercie w Teatrze Palladium. Cała sala została wyprzedana. Jednak organizatorzy musieli źle ocenić pojemność tej niewielkiej sali, ponieważ kilkanaście osób nie zmieściło się na płycie i słuchali koncertu w lobby. Samo Palladium zaprezentowało się fantastycznie. Pierwszy raz odwiedziłem tę miejscówkę. Fajny klimacik. Idealny na koncerty.

Pojawiłem się na trzydzieści minut przed występem Camouflage. Zająłem strategicznie super miejsce. Z tyłu płyty znajdował się stopień. Wszedłem na niego i zyskałem te kilka centymetrów, co potem okazało się zbawienne. Pomogło mi to w pełni doświadczyć genialnego show, jakie zgotowali chłopaki z zespołu. Niestety, nie wszystko było usłane różami. Na początku koncertu przypałętał się wysoki "depesz", który był na rauszu - sępił jeszcze piwo od innych. Stał przede mną i dość szybko zaczął się awanturować z innymi uczestnikami koncertu. Przepychał się i mocno wszystkim przeszkadzał - ze dwa razy mnie staranował. Atmosfera zrobiła się bardzo nieprzyjemna (jeden facet nawet groził mu, że mu wpierdoli lub zadzwoni na Policję), ale na szczęście po kilku piosenkach zwinął się i już nie wrócił w mój rewir. Od razu zrobiło się lepiej i w bonusie dostałem od losu zajebisty widok na scenę, a na niej działo się wiele dobrego - pod względem muzycznym, jak i wizualnym. 

Przyznam się szczerze, że nie byłem aż tak mocno zaznajomiony z dyskografią Camouflage. Kojarzę raptem kilka utworów. Oczywiście teraz mam już wszystko przesłuchane. Ogólnie lubię doświadczyć najpierw koncertu, a potem badać i odkrywać twórczość danego artysty lub zespołów. Nie miałem pojęcia w jakiej formie są członkowie grupy i czy dają czadu na koncertach. Lepiej się mocno zaskoczyć niż odkrywać wszystkie karty od razu. 

Camouflage dał ognistego czadu na całego. Nie sądziłem, że aż tak wymiatają na scenie. Vibe lat 80. i 90. XX wieku wylewał się falami tsunami od samego początku koncertu. Natychmiastowy kontakt z publicznością, przepiękne barwy czerwieni i czerni oraz niesamowita energia i sceniczne flow wokalisty zespołu, który szalał na scenie, jakby był w transie - przy jednym utworze miał do swojej dyspozycji długą lampę ledową, która idealnie podkreśliła klimat tej konkretnej powolnej kompozycji. Muzycznie to była uczta. Głębokie brzmienia elektronicznych dźwięków i melodie, których nie powstydziliby się mistrzowie z Depeche Mode - w pewnym momencie nawet pojawiła się słynna "depeszowa" fala machających rąk, którą zainicjował Marcus Meyn (frontman grupy). 

Po raz kolejny twórcy wizualizacji zachwycili mnie. Brylowały barwy czerwieni i czerni - charakterystyczne dla Camouflage. Najlepsze wizuale były skonstruowane geometrycznie. Trójkąty, kwadraty, kółka, linie i litery w doskonałych kompozycjach robiły fenomenalną robotę na ekranie za sceną. Pojawiały się również fragmenty teledysków oraz inne grafiki lub klipy video, które podkręciły estetycznie i artystycznie ten element show. Piękny i dopracowany montaż. Większość wizualizacji była bardzo stylowa. A to wszystko w najwyższej możliwej jakości.

The Great Commandment to najsłynniejszy utwór Camouflage. Świetna piosenka z ważnym przesłaniem. No i te dźwięki, przy których serce bije do rytmu, a uśmiech nie schodzi z ust. Na początku rozkołysały wszystkich piosenki That Smiling Face i Me And You - bardzo "depeszowe" kawałki. Z szybszych melodii to najbardziej podobały mi się: Suspicious Love, We Are Lovers, Shine, Strangers' Thoughts, NeighboursLove Is a Shield. Wolniejsze kawałki wprowadziły oddech, zadumę i przeniosły do krainy wyobraźni. Ich muzyka cudowanie działa na zmysły. Camouflage zrobił genialną niespodziankę dla fanów New Order (mój ulubiony zespół). W połowie koncertu zagrali dyskotekowy Blue Monday i zrobili to naprawdę wspaniale. Jako, że marzę o koncercie New Order, a nie wiadomo czy zagrają jeszcze w Polsce, to usłyszenie chociażby coveru ich utworu powoduje u mnie ogromną radość. 

Koncert Camouflage okazał się prawdziwą perełką i wspaniałym doświadczeniem muzycznym. Kolejny "stary" zespół, który pokazał na scenie, że wymiata oraz posiada młodzieńczą energię i klasę, których często brakuje młodszym i współczesnym "artystom" muzycznym.

S
  1. Rewind to the Future and Goodbye

  2. That Smiling Face

  3. Fade in Memory

  4. Thief

  5. You Turn

  6. Me and You

  7. Suspicious Love

  8. Perfect

  9. Everything

  10. We Are Lovers

  11. Blue Monday (New Order cover)

  12. I'll Follow Behind

  13. Leave Your Room Behind

  14. Shine

  15. The Great Commandment

  16. Cold (The Cure cover)

  17. Strangers' Thoughts

  18. Neighbours

  19. End of Words

  20. Handsome

  21. Love Is a Shield

Początki i rozkwit japońskiej animacji [wykład]

Wykład o początkach i rozwoju anime w Japonii, który dałem podczas trwania 20. edycji studenckiego przeglądu filmowego czASKina (Kino Dalekiego Wschodu).  

Moje pierwsze tak poważne doświadczenie, jako prelegent. Było trochę stresu, ale dałem radę i udało mi się przekazać sporo wiedzy o anime. Dziękuję organizatorom i Aleksandrze Koterskiej za zwerbowanie mnie oraz przygotowanie wspaniałej prezentacji.  

Podziękowania należą się również Tomkowi i Żanecie za wspólną wyprawę do Cieszyna, uczestnictwo w wykładzie, genialnie spędzony czas, nagranie wykładu i fotki oraz za całokształt wsparcia, jakie od Was dostaję.  

Agnieszko i inne dobre dusze, które zawsze mnie wspierają i podnoszą na duchu, Wam również dziękuję z całego serca za każde dobre słowo i feedback mojej amatorskiej działalności artystycznej. 

Lista filmów i seriali anime: PDF


Hania Rani & Ensemble present: Ghosts - koncert w Warszawie

Kolejny koncert z listy odhaczony.

Hania Rani od dawna była na moim radarze koncertowym - przegapiłem jej występ w Katowicach w 2023 roku. Polska pianistka i kompozytorka tworzy spokojną i bardzo nastrojową muzykę. Czasami są to utwory klasyczne (słyszalna inspiracja minimalistami), ale często jej kompozycje skręcają w stronę muzyki elektronicznej (m.in. ambient). Artystka działa w branży muzycznej od 2015 roku i od tego czasu wyrobiła sobie renomę (tworzy również dla filmu i teatru) oraz zdobyła po drodze kilka ważnych nagród (Fryderyk, Paszport Polityki, nagroda indywidualna na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni za muzykę do filmu "Jak najdalej stąd"). 

Hipnotyzujący i specyficzny wokal idealnie scala się z jej muzyką i razem tworzą wyjątkowe muzyczne combo. Na scenie otoczona jest fortepianem, pianinem i keyboardem. Do publiczności jest skierowana tyłem lub profilem. Sennie lawiruje między trzema instrumentami i całość jej prezencji scenicznej tworzy taką aurę tajemniczości - wokal ma charakter marzeń sennych i połączony z nastrojowymi melodiami wprowadza słuchacza w dziwny trans. 

Ta swoista magia dźwiękowa robi niesamowitą robotę i dziwi mnie to, że po kilku utworach ludzie zaczynali wychodzić z Torwaru. Ruch do wyjścia odbywał się regularnie - im bliżej końca, tym był intensywniejszy. Rozumiem, że twórczość Rani jest specyficzna, ale absurdalnym wydaje mi się założenie, że część publiczności po prostu nie wiedziała, jaką muzykę wykonuje artystka. To była zbyt wielka ilość ludzi, którzy opuszczali teren Torwaru, aby uznać powyższe założenie za prawdziwe. Dziwna sytuacja. 

Jeśli chodzi o samą organizację koncertu to brakowało mi na płycie krzesełek. Muzyka Rani jest spokojna i wypadałoby, aby organizator zadbał o te krzesełka - zwłaszcza, że takowe były na występie Björk w Tauron Arenie, a przecież islandzka artystka gra bardziej energiczną muzykę od Hani Rani. Być może wiele osób nie wytrzymało stania na płycie i dlatego wychodzili? Szkoda, że na scenie nie było telebimów i ekranu, na którym mogły znaleźć się wizualizację. Jednak doceniam subtelny i kameralny klimat samego koncertu, ale w dużej hali takie elementy, jak telebim i ekran z wizualizacjami są powszechne, przydatne i dodają więcej splendoru całemu widowisku muzycznemu. 

Patrick Watson wystąpił przed Hanią Rani i miał za zadanie rozgrzać publiczność. Jego muzyka to miks popu z muzyką klasyczną. Nie zrobił na mnie wrażenia, ale swoją robotę wykonał dobrze. Wprowadził zebranych w Torwarze w odpowiedni klimat, a głównie na tym polega bycie supportem. 

Interesujące w muzyce Rani jest to, że jej utwory bywają bardzo mroczne i sielankowe - nie wiem czy taka klasyfikacja jest w ogóle zasadna, ale tak sobie interpretuję jej utwory. Obie te strony (dramatyczna i pozytywna) idealnie pasują do świata filmu i gier - wspaniale byłoby, jakby kiedyś skomponowała muzykę do jakieś gry, np. horroru ze studia Bloober Team (moim zdaniem byłaby to wyjątkowa kolaboracja). 

Początek koncertu zaczął się od właśnie takich mrocznych i międzygwiezdnych dźwięków (Oltre Terra i 24.03). Dancing with Ghosts zaśpiewała w duecie z Patrickiem Watsonem. Sam utwór jest z tych bardziej sielankowych - pozbawionych elektronicznych dźwięków. Tak mniej więcej wyglądał koncert: utwory bardziej poważne i mroczne, które przeplatały się z klasycznym brzmieniem i zdecydowanie bardziej pozytywnym melodyjnie. Wrażenie na mnie zrobiły takie kompozycje, jak: Boat, Moans, Hello, Don't Break My Heart, Thin Line, It Don't Bother Me, Komeda

Wyczekuję kolejnych koncertów Hani Rani, ale przede wszystkim nowych płyt.

Polecam wejść głęboko w te dźwięki. Zaprowadzą Was one daleko...

S
  1. Intro-Fall

  2. Oltre Terra

  3. 24.03

  4. Dancing With Ghosts
    (with Patrick Watson)

  5. Boat

  6. Moans

  7. Hello

  8. Don't Break My Heart

  9. Nostalgia

  10. A Day In Never

  11. Whispering House

  12. Thin Line

  13. It Don't Bother Me

  14. Komeda

  15. Always in the Dark + Outro

Kameraliści NOSPR: Pociąg do minimalizmu - Glass i Reich

Kolejny kameralny koncert w NOSPR za mną. 

Tym razem wirtuozi NOSPR wzięli na warsztat dzieła minimalistów, jak Philip Glass i Steve Reich. Tego pierwszego znam i uwielbiam, ale muzyka Reicha jest dla mnie kompletnie nieznana. Głównie zależało mi na występie z repertuarem Glassa i na szczęście udało mi się posłuchać jego muzykę w całości. Pech chciał, że z powodu remontu na PKP w Katowicach musiałem "zwinąć" się wcześniej i nie zostałem do końca koncertu - wysłuchałem pierwszej części "Different Trains", a dwie pozostałe dokończyłem w drodze powrotnej. 

Amerykański minimalizm w swym założeniu ideowym odrzuca intelektualnie skomplikowaną i nieprzejrzystą muzykę współczesną. Podstawą minimalizmu jest prostota materiału melodycznego i przejrzystość harmonii oraz redukcja materiału muzycznego. Nadrzędną cechą minimalizmu jest powtarzalność dźwięków i melodii. Nurt czerpie inspiracje z muzyki kultur pozaeuropejskich - głównie azjatyckich i afrykańskich. Łącznikiem obu kompozytorów - oprócz samego nurtu muzycznego - jest fakt, że "Kwartet smyczkowy nr 2 i 5" Glassa i "Different Trains" Reicha pierwotnie wykonywał kultowy Kronos Quartet.

Za wykonanie utworów odpowiadali: Beata Ogryzek (skrzypce), Katarzyna Jawor (skrzypce), Aleksander Daszkiewicz (altówka), Natalia Kurzac-Kotula (wiolonczela), Alica Szydłowska (wiolonczela). Koncert poprowadziła Beata Tomanek. Instrumentaliści byli wspaniali i dali prawdziwy popis swoich umiejętności - kolejny raz ubolewam, że mogłem być tylko na Glassie, ale czasami tak bywa, że jesteśmy uzależnieni od sytuacji zewnętrznych, na które nie mamy wpływu. 

Muzykę Philipa Glassa znam i kocham, ale głównie jestem zaznajomiony z jego dorobkiem soundtrackowym. Cenię go za muzykę filmową do takich produkcji, jak: "Koyaanisqatsi", "Kundun – życie Dalaj Lamy", "Truman Show", "Godziny", "Iluzjonista", "Notatki o skandalu", "Jiro śni o sushi". Czas nadrobić jego dokonania w dziedzinie muzyki pozafilmowej. "Kwartet smyczkowy nr 2 Company" jest piękny i krótki, ale mocno oddziałuje na zmysły i wyobraźnię, ale prawdziwy geniusz kompozytora kryje się w kilkuczęściowym "Kwartecie smyczkowym nr 5". Przede wszystkim jest niesamowicie skonstruowaną kompozycją, która oprócz powtarzalności dźwięków i melodii, dodaje wiele nowych elementów melodycznych. Czasami są to przepiękne i wolne motywy - kojarzące mi się z takim klimatem sielankowym rodem z brytyjskich lasów i łąk znanych z XIX, XVIII i XVII wieku (głównie chodzi mi o referencje dokonań kina kostiumowego, a konkretnie kinematografii brytyjskiej). Utwór posiada również elementy dynamiczne i fantasy. Genialny miks subtelności i muzyki epickiej. Wspaniałe wykonanie w/w instrumentalistów. 

Steve Reich to dla mnie nowość. Szkoda, że nie mogłem zostać do końca koncertu, ale przesłuchałem resztę utworu w powrotnym pociągu, co w sumie idealnie pasuje do tej konkretnej kompozycji. Inspiracją dla tego sztandarowego dzieła minimalizmu było osobiste doświadczenie wojenne kompozytora i refleksja na temat Holocaustu. Podczas II wojny światowej kilkuletni Reich podróżował pociągiem między Nowym Jorkiem a Los Angeles, gdzie mieszkali jego żyjący w separacji rodzice. Później uświadomił sobie, że gdyby mieszkał w Europie, jako Żyd mógłby jechać do obozu koncentracyjnego. Trzyczęściowy "Different Trains" charakteryzuje się miejskimi dźwiękami i mocną powtarzalnością melodyjną. Kolejne części posiadają subtelne zmiany względem głównej narracji muzycznej, ale każda zawiera inne wspomnienia Żydów z czasów II Wojny Światowej oraz z emigracji do USA. 

Z tego pojedynku zwycięsko wyszedł Glass z arcydziełem "Kwartet smyczkowy nr 5", który niesamowicie pobudził moje emocje i wyobraźnię. 

Czekam na kolejne projekty muzyczne kameralistów z NOSPR. Warto, bo są prawdziwymi wirtuozami - przynajmniej w moim odczuciu.

Program:

Philip Glass
Kwartet smyczkowy nr 2 Company
Kwartet smyczkowy nr 5
 
Steve Reich
Different Trains na kwartet smyczkowy i taśm