Do Krakowa pojechałem w największe wrześniowe deszcze i zanim wszedłem do pociągu to cały przemokłem (ubrania, plecak i walizka). Ponura aura towarzyszyła mi przez cały dzień, a dodatkowo doskwierał mi ból zęba (dopiero po weekendzie udało mi się ogarnąć dentystę). Także nie miałem dobrego nastroju na koncertowanie.
Ogólnie źle zabrałem się za ten koncert, który okazał się być mega długi (od 18:00 do 23:00). Wiedziałem, że będzie dwunastu wykonawców, ale myślałem, że każdy zagra po maks trzy utwory i wchodzi następny. Artyści grali takie mini koncerty po 20-30 minut, a w przerwach na scenę wychodził DJ, który puszczał po kilka znanych utworów z lat 90, co akurat było fajnym dodatkiem, bo można było usłyszeć więcej ukochanych piosenek z dzieciństwa. Z powodu fatalnej pogody nie przyjechało dwóch artystów (Mr. President i Snap!) - DJ potem puścił Coco Jamboo i Rhythm Is A Dancer. Stałem na płycie i byłem na siebie wkurzony, że nie kupiłem miejsca na trybunach. Ustać tyle godzin w niekomfortowych warunkach to nie lada wyczyn, jak ktoś nie ma mocnych kolan. Ostatecznie jakoś dałem radę, ale przyjemności i radości z tego nie było za wiele.
Jeśli chodzi o oprawę wizualną to koncert stał na solidnym poziomie. Głównie za sprawą oświetlenia, bo wizualizacje nie były powalające, a na występie The KLF z niewiadomego powodu na ekranie pojawiły się fragmenty teledysków zespołu La Bouche. Na szczęście takich wpadek było bardzo mało. Prowadząca dała radę. Złapała świetny kontakt z publicznością i miała taki pozytywny vibe. Słabo wypadła akustyka. Nie wiem, czy akustyk miał na sobie kask motocyklowy, ale mocno przesadzał z basami i ogólnie z nagłośnieniem. Najgorzej było pod koniec koncertu, kiedy na scenę wszedł Peter Andre. Nie dało się tego słuchać. Musiałem zatkać uszy i wycofać się do wejścia na płytę, gdzie było już w miarę normalnie. Człowiek był już zmęczony kilkugodzinnym występem, a ci jeszcze bardziej podkręcali dźwięk. Skandal.
Turn Back in Time cofnął publiczność w czasie do muzyki z lat 90. XX wieku. Koncert zaczął się od zespołu 2 Brothers on the 4th Floor i przyznam się bez bicia, że nie kojarzyłem nazwy tego zespołu, ale piosenki znałem. Hity Dreams i Never Alone doskonale rozpoczęły cały event. Sam zespół dał czadu. Klasyczne dźwięki, charakterystyczny wokal i młodzieńcza energia. Poszli na pierwszy ogień i rozgrzali publiczność do czerwoności. Następnie na scenę wparował Real McCoy i zrobił wspaniałe show. Pewnie wielu czekało na tak znane melodie, jak: Another Night (kompletnie niepotrzebnie zmieniona oryginalna aranżacja, która jest perfekcyjna), Love & Devotion i Come and Get Your Love. Oba zespoły spełniły swoje zdanie i rozkręciły imprezę.
Całkowitym niepowodzeniem był występ The KLF. Siermiężna muzyka i fatalny wokal nie porwał publiczności. Zespół nie zagrał swojej najsłynniejszej piosenki, czyli Justified and Ancient. Wokalista gloryfikował Wandę Dee, jakby była gwiazdą o statusie podobnym do Madonny. Sama wokalistka wiła się na scenie i coś tam próbowała śpiewać, ale z marnym skutkiem.
Kolejni artyści sprostali oczekiwaniom. La Bouche dali fajny koncert. Było Be My Lover i Sweet Dreams. A mi do szczęścia brakowało jedynie piosenki Fallin’ In Love. Dr. Alban zaczął mocnym akcentem podkreślającym jego korzenie afrykańskie, aby następnie płynnie przejść do swoich największych hitów, czyli It's My Life i Sing Hallelujah. Dał jeden z lepszych występów i pochwalił się też znajomością kilku słów po polsku. Culture Beat najbardziej znany jest z kultowej piosenki Mr. Vain, ale wokalistka dała koncert na wysokim i równym poziomie. Podczas jej występu zrobiła się fajna atmosfera. Widać, że ma dobry vibe sceniczny i wokal.
Ciekawie zaprezentowała się Jenny from Ace of Base. Zespól ma od groma hitów i wokalistce udało się zagrać sporo z tych znanych melodii. Miała monumentalną oprawę wizualno-kostiumową. Kilka piosenek wykonała w całości (Happy Nation, All That She Wants), a inne zmieściły się w skróconych wersjach w muzycznej kompilacji. W jej repertuarze pojawiło się również kilka coverów: Gimme! Gimme! Gimme! zespołu Abba i Hot Stuff Donny Summer. Dała naprawdę super koncert.
Jednak dla wielu zebranych osób najlepszy występ należał do zespołu Fun Factory. Dali czadu, co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Były największe hity: Wanna B with You, Celebration, Doh Wah Diddy. Chociaż mi osobiście brakowało kilku utworów, jak: Close To You i Don’t Go Away. Ich koncert głównie bazował na coverach złożonych z muzycznych kompilacji, w których mogliśmy usłyszeć: Usher - Yeah, Santana - Maria Maria, M.C. Hammer - U Can't Touch This, Ben. E. King - Stand by Me. Toni Cottura (wokalista) napędzał energię płynącą ze sceny. Uruchamiał publiczność do granic możliwości, śpiewał i beatboxsował. Prawdziwy sceniczny wodzirej.
Peter Andre nie zaprezentował się zbyt dobrze. Tańczył fajnie, ale na wokalu to już była porażka. Głównie ratował do playback. W pewnym sensie występ zepsuł mu akustyk, który mocno wyciszył mu wokal na samym początku, a w dalszej części mocno podkręcił muzykę i to wtedy pojawiły się problemy z nagłośnieniem, o których wspominałem wcześniej. Akustyk ewidentnie dał ciała tego wieczoru.
Na koniec wystąpili członkowie zespołu 2 Unlimited, na których czekałem najbardziej. Niestety, byłem już bardzo zmęczony (dźwięk przeszywający uszy, znużone nogi i kolana oraz pulsujący ból zęba dały mi trochę popalić) i nie zostałem do końca koncertu. Ale załapałem się na trzy zajebiste utwory: Twilight Zone, Tribal Dance i No Limit. I te piosenki zaspokoiły mój głód muzyczny. Genialne kompozycje i te dzikie melodie. Sam zespół dał super koncert. Chociaż wiele osób nie było pod wrażeniem ich występu.
Koniec końców udało mi się dość sprawnie opuścić Tauron Arenę Kraków, co uważam za mój wielki sukces logistyczny. Sam pomysł na ten event był super. Było kilka wpadek repertuarowych i technicznych, ale sama idea koncertu na plus. Szkoda, że Mr. President i Snap! nie dali rady przyjechać, ale koncert i tak był już naprawdę mega długi. Nie wiem, czy wytrzymałbym kolejną godzinę. Jest kilka rzeczy do poprawy, ale ogólnie moja ocena tego wydarzenia muzycznego jest pozytywna.
Wydaje się, że koncert z gwiazdami sceny muzycznej lat 90. XX wieku stanie się imprezą cykliczną, która będzie wędrowała po całej Polsce. W przyszłym roku artyści odwiedzą Gdańsk i znany jest już line up. Wygląda zdecydowanie lepiej niż ten krakowski. W Ergo Arenie pojawią się: Vengaboys, Whigfield, Nana, Haddaway, Fun Factory, Dr. Alban, Culture Beat, Mr. Presindet, Snap!, 2 Unlimited, Twenty 4 Seven. Żałuję, bo prawdopodobnie mnie tam nie będzie. Chociaż od jakiegoś czasu szukam koncertu, aby pierwszy raz odwiedzić Ergo Arenę. Zobaczymy.
Setlista:
2 BROTHERS ON THE 4TH FLOOR
- Dreams
- Never Alone
- Come Take My Hand
- Let Me Be Free
- Fly (Through The Starry Night)
REAL MCCOY
- Run Away
- Love & Devotion
- Another Night
- Automatic Lover (Call for Love)
- Come and Get Your Love
THE KLF – WANDA DEE
- 3 a.m. Eternal
- What Time Is Love?
- Last Train to Trancentral
LA BOUCHE
- S.O.S
- Be My Lover
- Sweet Dreams (Ola Ola E)
- I Love to Love
- In Your Life
DR. ALBAN
- It's My Life
- Sing Hallelujah
- Let the Beat Go On
- Look Who's Talking
- Hello Afrika
CULTURE BEAT
- Mr. Vain
- Got to Get It
- Inside Out
- Crying in the Rain
- Rendez-Vous
JENNY ACE OF BASE
- The Sign
- All That She Wants
- Cruel Summer (Bananarama cover)
- Gimme! Gimme! Gimme! (Abba cover)
- Happy Nation
- Beautiful Life
- Hot Stuff (Donna Summer cover)
- Mashup (Living in Danger, Lucky Love, Life Is a Flower)
FUN FACTORY
- I Wanna B with You
- Celebration
- Doh Wah Diddy
- Stand by Me (Ben. E. King cover)
- Mashup (Usher - Yeah, Santana - Maria Maria, M.C. Hammer - U Can't Touch This)
PETER ANDRE
- Mysterious Girl
- Natural
- Flava
- All Night, All Right
2 UNLIMITED
- Let The Beat Control Body
- Twilight Zone
- Tribal Dance
- The Real Thing
- No Limit
- Get Ready for This