The Cure - koncert

The Cure to jeden z moich ulubionych zespołów. Jak tylko zobaczyłem, że zagrają w Krakowie to nie wahałem się i kupiłem bilet. 

Mroczna i nastrojowa muzyka z melodiami "lajtowymi" w wielu znanych utworach. Depresyjne, a zarazem pozytywne teksty piosenek - w zależności o jakiej płycie mówimy. 

W The Cure zawsze podobały mi się długie intra gitarowe i przede wszystkim melodie z keyboardu - głębokie, zakręcone i łagodne. Piękne połączenie. 

Koncert zaczął się supportem The Twilight Sad, szkockiego zespołu o mocnym brzmieniu. Ekipa dała czadu, ale akustyk przesadził z "dowaleniem do pieca". Gitara była za głośna, że aż "dudniło" w uszach. Nie mniej, zespół rozgrzał publiczność, a w ich muzyce wyróżniały się melodie elektroniczne. 

Za to The Cure to klasa sama w sobie. Widać gołym okiem, że całe zaplecze techniczne to pełen profesjonalizm - może z wyjątkiem akustyka, który miał chyba gorszy dzień, ponieważ za bardzo podkręcił gitarę (czasami zagłuszała innych muzyków i wokal). Reszta była w porządku. Czasami zdarzały się jakieś krótkie defekty, ale całość wypadła rewelacyjnie, a zwłaszcza wokal Roberta Smitha, który dosłownie nic nie stracił na przestrzeni lat. Ten sam głos i energia. Z numeru na numer rozkręcał się i doskonale panował na scenie, jak i inni członkowie zespołu, a zwłaszcza basista, którego cały czas ciągnęło w stronę gitarzysty. 

Warto wyróżnić całą koncepcję wizualną koncertu. Cztery pionowe ekrany i jeden kwadratowy towarzyszyły muzykom na scenie. Pojawiały się na nim przemyślane i nastrojowe wizualizacje. Były albo fragmentami materiałów filmowych lub efektami wizualnymi. Ekrany pokazywały również to, co dzieje się na scenie, a w kilku utworach technicy łączyli efekt wizualny z ujęciami zespołu. Wszystkie te trzy typy wizualizacji były zrobione z pomysłem i w całokształcie wypadły genialnie. Do tego dochodzi oświetlenie, które doskonale budowało specyficzny klimat zespołu. Bardzo podobały mi się przejścia między kolorami. Nie były robione nagle, jak typowe cięcie filmowe, ale delikatnie zmieniały się i zmieniały kolorystykę sceny. Wszystko oczywiście było synchronizowane z muzyką. Takie detale są ważne i rzutują na odbiór całego koncertu. Co do utworów to usłyszałem te, na których mi najbardziej zależało, czyli Inbetween Days, Just like Heaven, Pictures of You, Lullaby, Boy's Don't Cry, A Forest, Friday I'm In Love. Pojawiły się też piosenki z nowej płyty. 

Koncert zaczął się niezwykle klimatycznie od dźwięków deszczu i piorunów. W drugiej kolejności rozbrzmiała charakterystyczna melodia Pictures Of You i publiczność już była totalnie więźniem zespołu. A kiedy scena rozświetliła się na zielono to wszyscy oszaleli, ponieważ zaczął się kultowy utwór A Forest. Przy nowej balladzie A Could Never Say Goodbye publiczność wsłuchała się w spokojną melodię i delikatny wokal przy setkach zapalonych lampek ze smartfonów. Wspaniały widok. Widać było, że muzycy dają z siebie wszystko przy każdym kolejnym utworze. Właściwy koncert trwał półtora godziny i był w klimacie depresyjnych i melancholijnych melodiach z dodatkiem mocnego gitarowego grania. The Cure zagrało dodatkowo dwa bisy, co dało łącznie dziesięć utworów i dodatkową godzinę koncertu!!!! Dawać czadu przez dwie i pół godziny to trzeba mieć niezwykłą kondycję i kochać swoją twórczość oraz fanów.

Ogólnie koncert mogę określić jednym słowem: Rzeźnia. Niewiarygodne przeżycie. Warto wydać kasę na takie audiowizualne doświadczenie.

 

SETLISTA:

Alone

Pictures Of You

Closedown

A Night Like This

Lovesong

And Nothing Is Forever

Cold

Burn

Fascination Street

The Hungry Ghost

Play For Today

A Forest

Want

Shake dog Shake

The Edge Of The Deep Green Sea

Endsong


BIS 1:

I Could Never Say Goodbye - Tour Debiut!!!

The Figurehead

Disintegration


BIS 2:

Lullaby

The Walk

Friday I'm In Love

Close To Me

Inbetween Days

Just Like Heaven

Boys Don't Cry

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz