Kaśka Sochacka: Madison Tour - Koncert w Rybniku

Kaśka Sochacka to moja ulubiona polska wokalistka. Pierwszy raz usłyszałem ją i jej muzykę podczas koncertu w moim miejscu pracy, czyli Wodzisławskim Centrum Kultury. Niezwykle nastrojowy wokal i melodie piosenek sprawiły, że od razu zakochałem się w jej twórczości. Zresztą nie tylko muzycznie przemawia do mnie jej dorobek artystyczny, ale również teksty piosenek robią ogromne wrażenie i uderzają prosto w serce i duszę.

Cała otoczka jej projektu muzycznego mocno kojarzy mi się z filmami Wong Kar-Waia. Same utwory tworzą wyjątkowy klimat i nastrój, który nabiera jeszcze większych rozmiarów podczas koncertów, gdzie w ruch idzie subtelna scenografia i oświetlenie. I to właśnie łuny i błyski kolorowych świateł kojarzą mi się wizualnie z kinem Kar-Waia, ale głównie w tekstach wokalistka nawiązuje do twórczości tego azjatyckiego mistrza kinematografii. Kaśka Sochacka śpiewa o samotności, miłości i jej problemach, relacji Jednostka-Świat, bliskości, codzienności. Te same tematy przewijają się w filmach Kar-Waia i wywołują we mnie podobne uczucia i przemyślenia. Nie wiem, czy ta inspiracja jest rzeczywista, ale mnie ta myśl o tych podobieństwach uderzyła podczas koncertu w Rybniku. 

Madison Tour to trasa, która ma promować drugi album wokalistki. Premierę miał już singiel pt. Madison, który już stał się hitem, a jeszcze cały czas czekamy na premierę nowego albumu. Na koncercie w Rybniku artystka zaśpiewała kilka nowych utworów i mogę śmiało stwierdzić, że jest wierna swojemu stylowi muzycznemu. Nie mogę doczekać się premiery albumu.

Kilka słów o warstwie wizualnej, która genialnie budowała nastrój i całą otoczkę koncertu. Scenografia nie była skomplikowana i przesadnie wyeksponowana, jak to czasami mają w zwyczaju polscy artyści. Tu postawiono na subtelność i prostotę, która przeważnie robi znacznie większą robotę na scenie niż wysokobudżetowe wymysły. 

Za muzykami znajdowały się takie prostokątne "drzwi" lub "okna" z biało-szarego i lekko zgniecionego materiału. W ich ramach znajdowały się lampy ledowe, które były umiejętnie wykorzystane podczas kolejnych utworów przez autora oprawy wizualnej. Za prostokątnymi "drzwiami" lub "oknami" były postawione duże sceniczne lampy. Idea była taka, że w odpowiednich momentach danej piosenki, lampy uruchamiały się i światło padało na w/w zgnieciony materiał. Czasami światło pulsowało bardzo szybko, a innym razem wolno lub świeciło przez cały utwór. Promień światła padał również na olbrzymie tło z tyłu sceny, które było zrobione z tego samego zgniecionego materiału, co owe "drzwi" lub "okna" oraz dominował w nich ten sam biało-szary kolor. Końcowy efekt był genialny. Prosty pomysł, a okazał się totalnie zbawienny dla oprawy wizualnej koncertu. 

Kolejnym wspaniałym pomysłem oświetleniowym był pasek złożony z wielu małych lamp ledowych nad sceną. Wiązka światła, jaka z tych lamp wychodziła tworzyła taką "zasłonę", która opadała na zespół i wokalistkę. Cudowny efekt. Reszta oświetlenia - w zależności od utworu - tworzyła specyficzną i tajemniczą aurę. W wielu momentach zespół był skąpany w cieniach. Każdy na scenie miał obok siebie małe lampy na wysokich statywach, które delikatnie oświetlały ich twarze i sylwetki. 

Jeśli chodzi o sam występ to słowami nie da się tego opisać. Wokal Kaśki Sochackiej pięknie rozbrzmiewał w sali i wpadał do uszu publiczności. Każdy kolejny utwór był zachwytem nad wykonaniem i pomysłem wizualnym na konkretne melodie. Muzyka i wokal raz wprowadzały w trans widownię, a innym razem sprawiały, że części ciała same chodziły w rytm danej piosenki. 

Kaśka Sochacka zaśpiewała pięć nowych piosenek. Tak mi wychodzi z mojego szperania po Sieci, ale mogę się mylić. Tak czy siak, usłyszeliśmy utwory o tytułach: Zielone, Pokoje (ta piosenka szczególnie przypadła mi do gustu), Na Gicie Roberta, singiel Madison (klasa sama w sobie) oraz Koniec gry (wieńczący cały koncert). Muzycznie i tekstowo jest moc w tych nowych kawałkach.

Koncert zaczął się od pięciu utworów z poprzednich pozycji z dyskografii artystki. Wiśnia, Jeszcze, Spaleni słońcem, Zostaję przy tym, co już znam oraz Znowu jestem w punkcie, który dawno temu już minęłam perfekcyjnie wprowadził publiczność w klimat koncertu. Nostalgiczna i energiczna muzyka rozbudziła zmysły i wywoływała emocje. Następne w kolejce utwory tylko podkręciły atmosferę. Nie było Cię, Sukienka oraz Tańcz sprawiły, że uśmiech z ust nie znikał. 

Sam zespół miał wspaniały flow. Widać, że kochają swój zawód, muzykę i bycie na scenie. W tych bardziej energicznych kawałkach można było dostrzec ich radość i ekspresję przechodzącą przez ich ciała. Kaśka Sochacka z gitarą na ramieniu rytmicznie pląsała biodrami i kolanami. Podobnie dawała czadu dziewczyna grająca na skrzypcach. Zawsze uwielbiam patrzeć, jak artyści żyją swoją muzyką i doskonale bawią się na scenie. 

Nie zabrakło również najsłynniejszych hitów Sochackiej. Największe brawa i reakcje zebrały Ciche dni, Niebo było różowe oraz Boję się o Ciebie. Moją ulubioną piosenką Kaśki Sochackiej jest zdecydowanie Niebo był różowe. To, jak ten utwór jest genialnie skonstruowany muzycznie po prostu rozwala mózg. Do tego dochodzi genialny wokal no i ten tekst. W połączeniu powstaje z tego arcydzieło. Ta piosenka uderza z niezwykłą mocą w sam środek serca i budzi ogromne ilości uczuć. 

Koncert skończył się owacją na stojąco. Czas spędzony z twórczością Kaśki Sochackiej nigdy nie jest czasem straconym. Chciałoby się, żeby te minuty trwały jeszcze wiele godzin. Taka to jest moc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz