Nerwica Natręctw - sztuka w Teatrze Ziemi Rybnickiej

Daleko mi do bycia znawcą i sympatykiem sztuk teatralnych, ale lubię czasami doświadczyć innych wydarzeń kulturalnych niż seanse kinowe, koncerty czy spektakle baletowe, które polubiłem w ciągu kilku ostatnich miesięcy.

Kocham komedie i ubolewam, że ten wspaniały gatunek mocno podupadł w ostatnich latach. Kiedyś można było się śmiać ze wszystkiego, a teraz z niczego. Nie ma nic pośrodku. Być może za kilka lat sytuacja komedii zmieni się i poczucie humoru z powrotem powróci na salony szeroko pojętej kultury. Dlatego doceniam, że twórcy nie stracili nadziei i ciągle próbują rozbawiać publiczność.

"Nerwica natręctw" to sztuka w reżyserii Artura Barcisia, którego lubię i cenię. Sam spektakl nie jest może ambitną sztuką, ale daje publiczności rozrywkę i przede wszystkim dość dobrze operuje żartem sytuacyjnym oraz potrafi w wyważonym stopniu śmiać się z poważnych zaburzeń natury psychicznej.

Pomysł jest prosty. W poczekalni u znanego i genialnego psychiatry spotykają się osoby zmagające się z takimi problemami, jak: niekontrolowane przeklinanie (choroba Tourette’a), przeliczanie wszystkiego (arytmomania), strach przed bakteriami (nozofobia), powtarzanie każdego zdania (palilalia), niemożność stanięcia na linii czy tytułowa nerwica natręctw. Psychiatra spóźnia się, co powoduje narastającą frustrację, zniecierpliwienie oraz aktywną interakcję z innymi osobami, co jest trudne dla osób z zaburzeniami. 

W Rybniku na scenę wyszli: Zdzisław Wardejn, Karolina Sawka, Jowita Budnik, Artur Barciś, Katarzyna Ankudowicz, Damian Kulec. 

Aktorzy wypadli bardzo dobrze. Jedni mieli coś więcej do zagrania, a drudzy mniej. Najważniejsze było to, że każdy z nich był inny. Różne problemy z konkretnym zaburzeniem, kostium, mimika, gestykulacja oraz interakcja ze scenografią i rekwizytami. Aktorzy potrafili pokazać na scenie odmienność swoich postaci. Nie wyczułem sztuczności w ich występie, a przynajmniej nie na tyle, aby mi to przeszkadzało. Chemia między nimi działa i była na dobrym poziomie. No i sztuka nie była mega długa - taka w sam raz. Myślę, że więcej nie dało się z tej historii wyciągnąć. 

Wielkim plusem był humor. Każda z postaci posiadała konkretne zaburzenie, które miało potencjał komediowy w dialogach, jak i zwykłych gagach. Moim zdaniem, wyszło to bardzo zgrabnie. Bez zbędnego przekombinowania i samocenzurowania, aby nikogo nie urazić. Najlepsze były wulgaryzmy, które umiejętnie zostały wplecione do żartu sytuacyjnego. Nozofobia również została świetnie "wykorzystana" komediowo. A największy aplauz publiczność zdobyła tytułowa nerwica natręctw u postaci granej przez Jowitę Budnik - perwersja toczyła u niej walkę z dewotyzmem, co czasami było przezabawne. 

Nie będę zdradzał zakończenia, ale sztuka ma fajny morał. Zarówno psychologiczny, jak i ludzki. Ważne jest indywidualne nastawienie do walki z chorobą oraz komunikacja egzystencjalna z innymi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz