Morza szum, ptaków śpiew i polskie filmy.
Rok temu nie było mnie na festiwalu, ale nie mogło mnie zabraknąć na pięćdziesiątej jubileuszowej edycji. Poza tym, selekcja w tym roku wyglądała lepiej. Kilka oczekiwanych filmów uznanych twórców, jak nowe produkcje Smarzowskiego i Domalewskiego. No i jakoś tak dziwnie się rok temu czułem, że nie było mnie w Gdyni na festiwalu. Tutejsze powietrze dobrze na mnie działa, a szczególnie we wrześniu - moim ulubionym miesiącu.
Człowiek jest coraz starszy i bardziej wygodny. Także postanowiłem, że na tegorocznym festiwalu będę krążył wokół Teatru Muzycznego i Gdyńskiego Centrum Filmowego - blisko mojego noclegu. W Heliosie byłem tylko raz, ale poza festiwalem udało mi się tam zobaczyć trzy filmy z normalnej dystrybucji kinowej (dwa przed i jeden po festiwalu). Obejrzałem "Wielką, odważną i piękną podróż", "Downton Abbey. Wielki finał", "Jedna bitwa po drugiej". W Heliosie mają dwie sale z mega wygodnymi fotelami, które rozkładają się i jest to genialna opcja. Fantastycznie się ogląda filmy w takich warunkach - można nawet uciąć sobie drzemkę podczas trzydziestominutowego bloku reklamowego.
Oprócz Gdyni i morskiego powietrza to lubię atmosferę festiwalową. Ludzi pędzących z seansu na seans, mijanie po drodze znanych twórców filmowych, słuchanie opinii o filmach czekając w kolejce na kolejny seans, spotkania z filmowcami. Co prawda, samo uczestnictwo jest wymagające i stresujące. Wymagające, ponieważ obejrzenie wszystkich konkursowych filmów to siedzenie w sali kinowej od rana do wieczora, gdzie przez pół dnia boli dupa, a wieczorem ten ból przechodzi na kolana. Stresujące, bo pomimo akredytacji branżowej to na wszystkie zaplanowane seanse trzeba każdego dnia o ósmej rano szybko klikać rezerwacje. Chętnych jest sporo, a miejsca są ograniczone. Na szczęście udało mi się obejrzeć wszystko, co sobie zaplanowałem.
Obejrzałem pięćdziesiąt sześć filmów - trzy konkursy plus pokazy pozakonkursowe. Nie było łatwo i już wiem, że w przyszłości trzeba zrobić własną selekcję konkursowych filmów, bo na siłę nie ma sensu oglądać niektórych produkcji. I zdecydowanie olać późne seanse, zrobić sobie w ciągu dnia dłuższą przerwę na obiad, pójść na plaże posłuchać szumu fal.
KONKURS FILMÓW KRÓTKOMETRAŻOWYCH
Co piszczy w polskim kinie? Odpowiedzi należy szukać w krótkich metrażach, bo to tutaj rodzi się przyszłość polskiej kinematografii. Prawie każdy filmowiec zaczynał od mniejszych form filmowych. Ja zawsze oglądam krótkie metraże na festiwalu i często zdarza się, że znajduję w tym konkursie najlepsze pozycje festiwalowe. Twórcy mają więcej wolności i próbują eksperymentować z gatunkami, formą oraz tematyką. Niestety, w tegorocznej edycji poziom był dość średni. Raptem kilka produkcji przykuło moją uwagę. Główną tematyką filmów były relacje międzyludzkie w przeróżnych okolicznościach, a szczególnie te w rodzinie oraz partnerami lub partnerkami. Poszukiwanie bliskości i emocjonalnego bezpieczeństwa, które jest niezwykle trudno osiągalne. Wiele z tych prób było nieudanych lub zwyczajnie niedopracowanych fabularnie - w zamyśle narracyjnym zabrakło rozwinięcia i puenty. Tak opisałbym ten konkurs.
Z wyróżniających filmów mogę wymienić:
- "Bazarowe Love", czyli najlepszy szort konkursu, który w bardzo lekki sposób pokazuje, jak rozwódka próbuje wejść w romantyczną relację z facetem, ale jej syn nie akceptuje go, ponieważ sprzedaje na bazarze erotyczne przedmioty. Komediowy film, w którym humor działa i jest znakomicie podany widzom. Do tego świetna gra aktorska i dostajemy kompletne dzieło. Wszystko mi tu gra i huczy.
- "Jogurt" to opowieść o młodej dziewczynie, która nie wie, co ma robić w życiu, ale sytuacja zmienia się, gdy spotyka zbuntowaną nastolatkę. Również historia oparta na sporej dawce humoru i elementach musicalowych. Bardzo dobry miks z tego wyszedł.
- "Taty nie ma" to przejmująca historia rodzeństwa, które musi sobie poradzić z chorobą ojca. Zatajają przed światem, że ich tata ma demencję, bo nie chcą trafić do domu dziecka. Kameralny dramat z dobrze zbalansowanym humorem. Świetna gra aktorska i sporo emocji jest w tej opowieści.
- "Ćwiartka" posiada ciekawą formę, w której bohaterka zwraca się do widzów i komentuje swoje życiowe wybory związane z wybrańcami jej serca. Fajny film z humorem, ale takim o gorzkim smaku.
- "Fish and Chips" to opowieść o braterstwie i dążeniu do sukcesu oraz wydostaniu się z szarej rzeczywistości. Jeden z braci tłamsi potencjał drugiego i przedstawia się w swoim społeczeństwie, jako ten zdolniejszy, ale okazuje się coś kompletnie odwrotnego. Przegrywa też walkę o uwagę i akceptację schorowanego ojca. Sporo tu humoru, ale i dobrego dramatu.
- "Nibylandex" to taka farsa na temat rodzicielstwa i mega nadmiernej opieki rodzica nad dzieckiem, ale w tym przypadku trzydziestopięcioletnim synem. Całość w pewnym stopniu podejmuje zagadnienie znane z "Truman Show". Ojciec buduje fikcyjną rzeczywistość, aby chronić swoje dziecko, które zaczyna dostrzegać, że coś tu nie gra. Rewelacyjne aktorstwo i absurdalny klimat. Klei się to fabularnie.
KONKURS PERSPEKTYWY
Zawsze wyczekiwałem selekcji pobocznej sekcji festiwalu, bo tu znajdowałem prawdziwe filmowe perełki. Jednak w tym roku, poziom Perspektyw był niezwykle niski. Osiem filmów, a mi podobał się zaledwie jeden film. Taki tu trochę niezły misz masz wyszedł w selekcji - zaplanowany, bo doczytałem, że taki przyświecał cel organizatorom festiwalu, aby miał trochę artystycznego kina, ale i komercyjnego. Mam wrażenie, że ciągle nie ma pomysłu na ten konkurs. Ale niewątpliwie, poboczna sekcja jest potrzebna, ale może w innym charakterze. Nie wiem, jak by to miało wyglądać. Organizatorzy inspirują się sekcją Un Certain Regard znaną z Festiwalu Cannes. I może coś z tego wyjdzie w przyszłości.
Wielu komentatorów festiwalu jara się filmem "Północ Południe", który jest takim eksperymentalnym musicalem z Kubą Grabowskim w roli głównej - znany raper Quebonafide. Film jest świetnie zrealizowany. Do tego dochodzi muzyka Quebo - podobno jego ostatnia propozycja muzyczna w karierze. Pomimo tych atrakcyjnych elementów to forma tej produkcji szybko męczy. Dostajemy orgię teledyskową - nie ma oddechu w postaci przerwy narracyjnej. Z teledysku idziemy do kolejnego teledysku i tak do końca filmu. Wiem, że jest to swego rodzaju prywatna spowiedź artysty, ale brakuje mi tu fabularnych przystanków pomiędzy utworami.
Innym filmom z selekcji zawsze czegoś brakowało. "13 dni do wakacji" to dzieło fana slasherów, ale brakuje mu wyjątkowości klasyków gatunku i bardziej dopracowanych postaci. "Dziennik z wycieczki do Budapesztu" posiada znakomite tło i klimat PRL-u, ale ma za słabych bohaterów i rozwleczoną fabułę. "Las" jest mocno nieczytelny i złożony z sekwencji artystyczno-filozoficznych, które nie mają sensu. Wiem, że to dzieło bardziej nastawione na kadry, a nie na fabułę, ale dla mnie jest to sztuka dla sztuki. "Przepiękne" to film zbudowany na oklepanych schematach fabularnych, ale przynajmniej jest konsekwentny z swoim założeniu, co finalnie daje niezły efekt. "Zaprawdę Hitler umarł" to gniot. Alternatywna rzeczywiści, w której Hitler wygrał wojnę, ale film to zlepek absurdalnych scen, które nie mają kompletnie sensu. Filmem bym nawet tego nie nazwał. Wydaje mi się, że bardziej by się to nadawało na sztukę niż filmową opowieść. Zwycięskie "Glorious Summer" jest w duchu włoskiego kina i opowiada historię trzech kobiet uwięzionych w jakieś zabytkowej posiadłości oraz są częścią jakieś sekty. Bardzo dobre role aktorskie i całość jest intrygująca, ale sama końcówka jest słaba i całe budowane napięcie ulatnia się bardzo szybko. Mógł z tego wyjść mocny manifest kobiecy, ale zabrakło wgłębienia się w ten system tajemniczego kultu i obrazu świata przedstawionego w filmie oraz jeszcze bardziej pogłębionej relacji między bohaterkami.
Dla mnie najlepszym filmem Perspektyw jest "Nic się nie dzieje", w którym zostajemy od razu wciągnięci w wir wydarzeń i zamknięci w praktycznie jednej przestrzeni zamkniętej, czyli mieszkaniu głównego bohatera. Tomasz Schuchardt daje tu popis aktorski - zresztą nie tylko w tym filmie. Napięcie cały czas rośnie, a widz dostaje taką przypowieść niemalże biblijną na temat ojcostwa i konsekwencji swoich decyzji. Jest to też obraz o złudnym posiadaniu kontroli nad ekstremalnymi sytuacjami życiowymi. Fatum nie da się kontrolować, ponieważ jesteśmy tylko jego pionkami. Celowo nie piszę nic o fabule, bo lepiej nic o niej nie wiedzieć. Według mnie warto czekać na ten film - o premierze nic nie wiadomo.
KONKURS GŁÓWNY
Wisienką na torcie zawsze zostaje Konkurs Główny. Ponad połowa filmów z selekcji podobała mi się, czyli w sumie poziom nie był aż taki przeciętny, jak malują ją krytycy. Było kilka niespodzianek, ale żadna produkcja nie zachwyciła mnie na tyle, żeby wystawić ocenę 9 lub 10. Nie zmienia to faktu, że te kilka propozycji festiwalowych daje sporą nadzieję na to, że polskie kino zwiększy swój poziom i utrzyma go na następne lata. Filmowcy czerpali mocną inspirację z zagranicznych filmów, ale nie zrobili tego na łapu capu, ale umiejętnie przenieśli pewne schematy, formę i klimat na polską modłę. Super połączenie, które przede wszystkim działa na polu dramaturgicznym i komediowym.
Zacznę od rozczarowań.
Przed festiwalem miałem okazję zobaczyć u siebie w kinie "Vinci 2" i "Trzy miłości". Film Machulskiego był słaby, a szczególnie jego pierwsza połowa - masakrycznie ciągnie się fabularnie aż usypia widza. W drugiej jest więcej akcji, ale nie ratuje to całego filmu, który jest całkowicie do zapomnienia po seansie. Pierwszą część "Vinci" lubię, ale Machulski już od dawna nie zrobił dobrego filmu. Szkoda, bo uwielbiam wcześniejsze jego filmy. "Trzy miłości" mają super początek i fajnie zarysowanych bohaterów, ale w środku zaczyna się to rozkładać, a w końcówce rozwala się całkowicie, jak domek z kart. Klimat, wspaniała muzyka, erotyczna tematyka oraz intrygujący Marcin Czarnik nie wystarczają, aby uznać ten film za udany. W warstwie scenariuszowej jest po prostu przekombinowany, co prowadzi do znużenia. "Zamach na papieża" to praktycznie autoparodia kina Pasikowskiego i Lindy. Motyw przewodni jest w porządku, ale podoczne wątki i relacje między postaciami są z czapy. Sporo tu humoru, ale jest to fatalnie wyważone i nie pasuje za bardzo, jako całość. Gdzieś wyczytałem, że jakby to była historia ostatniego sprawiedliwego w małym miasteczku to wtedy to wszystko by bardziej funkcjonowało. Zgadzam się z tą opinią.
Czekałem na seans filmu "Capo" w reżyserii Roberta Kwilmana, którego krótki metraż "Alkibiades" mnie zachwycił. Niestety, pełnometrażowy debiut nie wyszedł mu równie genialnie. Film zaczyna się bardzo dobrze i opowiada historię emigrantów, którzy po przyjeździe do Polski od razu zostają zrobieni w konia i stają się niewolnikami u miejscowego Pana i Władcy, czyli szefa firmy. Główny bohater jest takim właśnie konfidentem, który staje po stronie szefa. Sytuacja zmienia się i bohaterowie buntują się, ale ten bunt nie ma w sobie aż takiej mocy, na jaką czekałem. Za mało jest dramaturgii i stawki. Końcówka też jest bez mocnego akcentu. Wyszedł średniak, a był potencjał na coś znacznie lepszego. "Klarnet" opowiada o poszukiwani swoich korzeni - w filmie żydowskich. I ogólnie jest to spoko temat do zgłębienia, ale film jest niesamowicie nudny i bez jakiegokolwiek polotu. Słaba bohaterka i relacje między postaciami. Za to finał jest jeszcze do przełknięcia, bo jest dobra muzyka. która jest dość ważnym elementem tego filmu. "Terytorium" również podpada u mnie, jako rozczarowanie. Machlojki policyjne i tajemnice rodzinne to dobre połączenie. Sam film się dość dobrze ogląda i jest tu sporo akcji, ale nie czuję żadnej więzi z bohaterami, a szczególnie z protagonistą, który powinien "nieść" fabułę, a jest papierowy i nijaki. Taki dziwny przykład kina, które powinno działać, a nie działa. Pojawiają się jakieś dziwne pomysły fabularne mające na celu pociągnięcie historii dalej i to pozornie robią, ale nie w dobrym kierunku.
Do filmów udanych należą moim zdaniem: "Franz Kafka", "Brat", "Nie ma duchów w mieszkaniu na Dobrej", "Światłoczuła", "Wielka Warszawska".
"Światłoczuła" była dla mnie zaskoczeniem, ponieważ nie spodziewałem się dobrego filmu. A ta produkcja ma znakomity klimat, światło i zdjęcia oraz dobre aktorstwo. Jest też fajnym filmem o miłości. Ma ciekawych bohaterów i tło fabularne na poziomie. W ogóle poziom jest zbliżony do produkcji amerykańskich o tej tematyce. Opowieść niewidomej dziewczyny i wziętego fotografa przykuła moją uwagę i seans mi zleciał, a nawet wzruszył, co już samo w sobie jest dobrą recenzją. "Brat" to solidny dramat z bardzo dobrym aktorstwem. Naprawdę fajna historia rodzeństwa z Judo w tle, świetna Grochowska w roli matki oraz piętno ojca zamkniętego w więzieniu, które dusi całą rodzinę i sprawia, że relacje między nimi są napięte. "Franz Kafka" to w końcu udane dzieło Holland, której sporo ostatnich filmów nie przypadło mi do gustu - lubię jej kino z lat 90. XX wieku. Przede wszystkim jest tu oryginalna i świeża forma wypowiedzi filmowej oraz humor - szczególnie rola ojca Kafki jest znakomita i posiadająca ogromną dawkę humoru. Sam film ma kafkowski klimat, rewelacyjną otoczkę ówczesnych czasów i przykuwa oko. Nie wszystkim podobała się forma - sporo starszej widowni brakowało klasycznie opowiedzianej biografii.
"Wielka Warszawska" to pozytywne zaskoczenie. Historia może mało oryginalna i zbudowana na amerykańskich schematach, ale działających bez zarzutu. Jest tu zadowalające tło i paleta ciekawych postaci - szczególnie tych drugoplanowych. To głównie opowieść o relacji ojca i syna, dążeniu do sukcesu, spełnieniu marzeń, walki o serce ukochanej oraz przede wszystkim hazardzie i machlojkach. Sporo tych tematów, ale każdy z nich został dobrze rozdysponowany w narracyjnej pulpie. Klei mi się to i seans okazał się bardzo satysfakcjonujący. Zresztą dobra prasa ciągnęła się w kuluarach, że ten film warto zobaczyć. "Nie ma duchów w mieszkaniu na Dobrej" to ogólnie odkrycie tego festiwalu. Ja film oceniam dobrze, ale bez mega zachwytów - przynajmniej takich, jakie mają krytycy. Trzeba przyznać jedno, że jest to udany mariaż kina polskiego z amerykańskim. Świetny nastrój, postaci, dialogi i rewelacyjny Bartłomiej Deklewa to mocne strony tego filmu. Jest to inna produkcja niż reszta stawki w konkursie. Bardzo autorskie dzieło o wielodzietnym rodzeństwie i skomplikowanych relacjach między nimi. Film trochę oderwany od rzeczywistości, ale fajnie to buduje klimat. Warto obejrzeć w kinie.
"Chopin, Chopin!" to absolutna megaprodukcja, jak na polskie warunki. Budżet widać w technicznej stronie filmu i tu można się mocno zachwycać. Opinie o fabularnych elementach tego dzieła są podzielone, ale ja jestem raczej z tych, co film doceniają i za warstwę narracyjną. Jest to solidna biografia. Film nie jest nużący i ogląda się go bezboleśnie. Myślę, że dość dobrze obrazuje geniusz Chopina i jego mroczniejsze strony. Rewelacyjny jest Eryk Kulm w roli tytułowej, który pozwolił sobie na wiele w grze aktorskiej. "Życie dla początkujących" to dla mnie było bardzo miłe zaskoczenie. W końcu komedia, która nie jest durna i żenująca. Ogólnie to kameralna opowieść o wampirach, ale bez elementów grozy. Za to z ogromną dawką humoru, który działa. Super klimat, trafione gagi, udane dialogi, fajne postaci i lekkie kino, które idealnie sprawdzi się na jesienne wieczory. Świetnie poradzili sobie aktorzy. Magdalena Maścianica jest znakomita, jako wampirzyca pracująca w domu starców. Michał Sikorski, znany z serialu "1670" również daje radę i rozśmiesza tam, gdzie powinien. Uwielbiam komedie i cieszę się, że ten gatunek jeszcze nie złożył broni i może "urodzić" coś dobrego w filmowej materii, a szczególnie w polskiej kinematografii.
"Dom dobry" nie dostał żadnej nagrody od Jury, a szkoda, bo to bardzo dobre kino na ważny temat. Świetne role aktorskie - znowu Tomasz Schuchardt, ale i Agata Turkot. Smarzowski w swoim stylu opowiada mocną historię na bolący go temat. Tym razem jest to przemoc domowa. Jest to jedyny film, który nie dostał braw po seansie, a liczę również produkcje krótkometrażowe. Nie było braw, ponieważ widz po projekcji jest w szoku spowodowanym dużym dyskomfortem tego, co zobaczył na ekranie. Dla mnie wielkim plusem tego filmu jest jego montaż. Chaotyczny, oderwany, niepokojący. Pasuje to do bohaterki, która wije się pomiędzy prawdą a kłamstwami. Wypaczoną projekcją rzeczywistości swojego kata, a odkształconą pamięcią ofiary oraz nadziei, która jest bardzo złudna. Być może, Smarzowski uwikłał się w jakieś monotematyczne perpetuum mobile i wielu widzów ma już go dość, ale moim zdaniem ciągle robi znakomitą robotę, jako filmowiec, który nie bierze jeńców i wali po łbach mocnymi tematami.
Największym odkryciem był dla mnie seans filmu "LARP. Miłość, trolle i inne questy". Bardzo samoświadomy film gatunkowy, który z umiłowaniem pokazuje na ekranie fantastykę i ducha amerykańskiego kina młodzieżowego coming of age z przeogromną dawką humoru, który naprawdę działa. Opowieść o nastoletniej miłości, niełatwych relacjach w rodzinie (szczególnie z ojcem) i pasji. Już sama czołówka nadaje odpowiedniego klimatu - pojawiają się zmyślone okładki książek fantasy w starym klasycznym stylu z nazwiskami twórców. Muzyka genialna (szczególnie "Papierowy księżyc" Haliny Frąckowiak), fantastyczne aktorstwo (zasłużona nagroda dla Andrzeja Konopki), zajebisty feeling po seansie. W takim kierunku powinna iść komedia w polskim kinie. Oby tego typu filmy zrobiły dobry wynik w box office. Trzymam mocno kciuki.
Laureaci i Laureatki Festiwalu: LINK
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz