46. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni - relacja, cz. 3


W Gdyni nie tylko można było zobaczyć filmy konkursowe, ale również sporą kolekcję klasyki polskiego kina. Filmy zostały przepięknie zrekonstruowane cyfrowo. Klasyka cieszyła się sporym zainteresowaniem wśród publiczności. Kilka filmów sobie przypomniałem, a inne widziałem pierwszy raz. Super sprawa. Powinno się promować dziedzictwo polskiego filmu.

Poboczna sekcja Polonica, prezentowała filmy zagraniczne (koprodukcje), które powstały przy współudziale polskich filmowców lub ze środków PISF oraz innych firm producenckich. Zobaczyłem tylko dwa filmy z tej sekcji, ale uważam, że warto prezentować na festiwalu takie koprodukcje.

Wielkim minusem takich filmów pozakonkursowych jest to, że wyświetla się je tylko na jednym seansie – w przyszłości liczę, że pojawią się one na przynajmniej trzech seansach. Nie da się zobaczyć wszystkiego. Trzeba robić selekcję.

Filmy pozakonkursowe:

- Tylko strach, reż. Barbara Sass – ocena 9/10

Katarzyna, dziennikarka telewizyjna, kiedyś piła przez siedem lat. Od roku jest abstynentką. Chodzi na spotkania Klubu Anonimowych Alkoholików. Mimo że porzuciła nałóg, wciąż nie może ułożyć sobie życia osobistego. Tymczasem w Klubie pojawia się nowa alkoholiczka, młoda kobieta o imieniu Bożena, matka dwojga dzieci, głęboko sfrustrowana domowymi obowiązkami. Katarzyna jako ta, która zwyciężyła nałóg, dostaje zadanie opieki nad nowicjuszką. Zachwycający film w swoim takim pesymizmie, który pokazuje, że trzeba sięgnąć dna, aby wyjść na powierzchnię. Może wyświechtana idea, ale wrobi wrażenie. Film jest przepięknie zrekonstruowany cyfrowo i jest niezaprzeczalną perłą w koronie polskiej klasyki kina. Aktorzy są doskonali, a szczególnie Anna Dymna – gdyby to był amerykański film to bankowo zgarnęłaby wszystkie najważniejsze nagrody, łącznie z Oscarem. Kameralny dramat o alkoholizmie i jego destrukcyjnej sile, która oddziaływuje negatywnie na każdym polu, zarówno tym osobisty, jak i zawodowym. Obraz tej choroby zdecydowanie bliższy niż ten, który pokazał Wojciech Smarzowski w filmie Pod Mocnym Aniołem. Tutaj dostajemy mocno zawiane relacje między postaciami i to jest największy plus tego filmu. Iskrzy od tych konfrontacji, dyskusji, zranień i bezsilności oraz egoizmu. Podoba mi się, że pomimo swojego pesymistycznego wydźwięku, reżyserka pozostawia dla bohaterów promyk nadziei. Twój strach zdecydowanie zachęca mnie do zapoznania się z innymi filmami Barbary Sass – jej film kojarzy mi się z dziełami Pedro Almodovara, Dlatego jestem ciekawy innych jej filmowych dokonań.

- Człowiek na torze, reż. Andrzej Munk – ocena 9/10

Historia doświadczonego maszynisty, zwolnionego pod urojonym zarzutem sabotowania nowych metod pracy. Poznajemy jego historię z opowieści jego współpracowników, wygłoszonych po jego tragicznej śmierci. Przedstawiają oni jego sylwetkę w różnym świetle i badają jego intencje związane z nagłym zatrzymaniem pociągu, który ostatecznie doprowadziło jego śmierci. Struktura filmu mocno przypomina tą znaną z innego wybitnego dzieła pt. Rashomon w reżyserii Akiry Kurosawy. Każdy ma swoje zdanie o tej samej osobie, ale kiedy zbierze się informacje z różnych źródeł to można w pełni zobaczyć kim dokładnie ktoś był i docenić jego wysiłki po śmierci. Munk dostarczył nam dość surową i powszechnie nie lubianą postać, która całe swoje życie poświeciła pracy na kolei i tą pracę traktuje niezwykle poważnie, często stosując żelazne zasady i mocno karze niesubordynację. Z tego powodu bohaterowie są w ciągłym konflikcie. Jesteśmy świadkami nieustającej walki starej szkoły z nową myślą, która ma na celu rozwinąć kolei w Polsce. Wszyscy mają dobre intencje, ale razem nie potrafią dojść do kompromisu, który jest możliwy jedynie poprzez poświecenie. Tragiczna, ale szlachetna myśl, którą tutaj forsuje Munk w swoim filmie. Wyszło mu to doskonale, a sam film robi mocne wrażenie – szczególnie w kinie.

- Nóż w wodzie, reż. Roman Polański – ocena 9/10

Dziennikarz sportowy i jego żona planują spędzić niedzielę na swoim jachcie. Po drodze zabierają młodego autostopowicza. Na łódce między mężczyznami zaczyna toczyć się gra, ujawniająca, że wbrew pozorom obaj – pewny siebie 40-letni konformista i 20-letni buntownik – są podobni, łączy ich to samo pragnienie władzy, dominacji i chęć posiadania. Absolutny klasyk. Pierwszy polski film, który przebił się do świadomości Hollywood i zapoczątkował wielką karierę Romana Polańskiego. To był mój kolejny seans tego filmu, ale pierwszy w kinie. Wrażenie, jak najbardziej pozytywne. Po prostu, jak ten film jest świetnie nakręcony. Trójka aktorów zamknięta w ciasnej przestrzeni jachtu, a w około wielkie pokłady wody z nieprzewidywalną naturą – podobnie, jak sami bohaterzy. Gra psychologiczna miedzy nimi rozkręca się z każdym kolejnym ujęciem. Każdy chce komuś innemu udowodnić swoją wartość, jak w jakimś tańcu godowym, w którym nagrodą jest samica, ale i ona na końcu pokazuje, że nie tak łatwo zaskarbić sobie jej uczucia. Całość utula dodatkowo muzyka jazzowa Krzysztofa Komedy, która definiuje nastrój i klimat filmu. Perła w koronie polskiej kinematografii.

- Bez końca, reż. Krzysztof Kieślowski – ocena 8/10

Rok 1982. Zmarły mecenas Antoni Zyro wraca po własnym pogrzebie do swojego mieszkania i nie tylko towarzyszy żyjącym, ale czasem też ingeruje w ich losy. Sprawę, do której przygotowywał się Zyro, przejął mecenas Labrador, który sugeruje oskarżonemu Dariuszowi, jak ma odpowiadać w sądzie, nie biorąc w ogóle pod uwagę, co młody robotnik faktycznie myśli. Urszula, żona Antka, zupełnie nie radzi sobie po jego śmierci. Z chęcią przypomniałem sobie ten mało doceniany film Krzysztofa Kieślowskiego. Główny bohater zanim w pełni „umrze” postanawia zamknąć wszystkie rozpoczęte sprawy: rodzinną oraz zawodową. Pojawia się sporadycznie, ale ma on wpływ na żyjących. Filmowi bardziej do rozprawki filozoficznej niż do trzymającego w napięciu kina. Uduchowiony film z niezwykłym klimatem. Podsumowanie zagadnień, które rozważa w swoim dziele Kieślowski, prowadzi do dość pesymistycznego ostatecznego wniosku, ale w taka jest egzystencja ludzka, która uwikłana jest w ciągłą walkę między czymś pozytywnym, a negatywnym. Granica jest cienka i to doskonale oraz brutalnie pokazuje Kieślowski.

- Kolejarskie słowo, reż. Andrzej Munk – ocena 8/10

Dokument opowiadający o pracy kolejarzy podczas podróży pociągu z koksem z Tarnowskich Gór do huty żelaza „Szczecin”. Celem załogi jest punktualne przybycie na miejsce. Robią wszystko, aby go zrealizować. Ogląda się ten dokument, jak rasowy film akcji. Ciągle zadawałem sobie pytanie: Czy zdążą? Rewelacyjny montaż, który dokładnie pokazuje, jak kiedyś funkcjonowała kolej w Polsce, co doceniam podwójnie, jako miłośnik kolei. Wielka szkoda, że Andrzej Munk zginął w wieku czterdziestu lat. Dzisiaj prawdopodobnie byłby takim gigantem polskiego kina, jak Andrzej Wajda, a może nawet by go przewyższył.

- Ucieczka na Srebrny Glob, reż. Kuba Mikurda – ocena 8/10

Sprawny dokument o tajemniczym i niedokończonym dziele Andrzeja Żuławskiego. Dokument skupia się na materiałach z planu filmowego i przygotowaniach do zdjęć, ale zahacza ostro o biografię samego Żuławskiego. Dostajemy ciekawy portret szalonego artysty, który wykonuje swój zawód z pasją i niezwykłą determinacją. Te dwa elementy łączą się i uzupełniają, aby w pełni przedstawić próbę realizacji najambitniejszej polskiej produkcji tamtych czasów.

- Na Srebrnym Globie, reż. Andrzej Żuławski – ocena 6/10

Pierwszy raz widziałem ten film. Na szczęście ta klasyka polskiego kina została przepięknie zrekonstruowana cyfrowo i widzowie mogli w pełni podziwiać wizję reżysera tego nieukończonego dzieła. Wiele tajemnic skrywa ta opowieść oraz jej realizacja. Szkoda, że Żuławski nie mógł dokończyć tego filmu. Ciężko ocenić tą produkcję. Niewątpliwie jest to oryginalna wizja, która posiada wiele głębi oraz podejmuje ważne i intrygujące tematy sięgające w głąb człowieczeństwa i natury istnienia jednostki. Warstwa wizualna jest zachwycająca – szczególnie kostiumy, scenografia, muzyka, klimat, rytualność. Z tym filmem jest jeden wielki problem. Jest za bardzo skupiony na poetyckiej i onirycznej formie. Dzięki temu jest tajemniczy i zagadkowy, ale ciężko przez niego przebrnąć – w sensie fabularnym i intelektualnym. Jako widowisko, o dziwo, ogląda się film jednym tchem. Budowa od nowa cywilizacji ludzkiej i próba wyeliminowania wszystkich wad, jakich dokonywali nasi przodkowie, jest godna podziwu i zapowiadało znakomitą rozprawkę filozoficzną. Zwłaszcza, że konkluzja jest taka, że nie da się wyrwać z owych wad i swoistej ułomności genetycznej. Obojętnie na jakiej planecie, zawsze będziemy więźniami samych siebie i swojej dzikiej natury, która doprowadza do tego, że będziemy popełniać te same błędy na wieki. Ogólnie Żuławskiemu wyszedł taki filmowy poemat, co samo w sobie nie jest złe, ale mi osobiście się to nie klei. Myślę, że gdyby reżyser zastosował klasyczną formę fabularną – pominąłby poetyckość – wyszedłby z tego lepszy film, a kto wie, może pozwolono by twórcą go dokończyć.

- Lamb, reż. Valdimar Johannsson – ocena 6/10

María i Ingvar są bezdzietną parą, wiodącą spokojne życie na oddalonej od świata farmie. Ich codzienność zostaje jednak zakłócona, kiedy odkrywają tajemniczego noworodka. No i nie mogę napisać, jak wygląda ten tajemniczy noworodek, ponieważ nie chcę psuć Wam seansu. Film można podzielić na dwie części. Pierwsza jest bardzo spokojna, wręcz ascetyczna, w której obserwujemy pracę na islandzkiej farmie. Główni bohaterowie snują się po swojej ziemi i pracują. Mają swoją rutynę. Do momentu, w którym odkrywają ową tajemniczą znajdę. W drugiej części sporo humoru wprowadza brat Ingmara (stary punkowiec). Para pragnie zbudować rodzinę, którą wcześniej straciła. Próbują, ale życie nie jest usłane różami i natrafiają na przeciwności. Spokojna opowieść o pustce, którą pozostawiają po sobie zmarli.

- Gadające głowy 2021, reż. Jan P. Matuszyński – ocena 6/10

Film jest inspirowany jednym z najważniejszych filmów dokumentalnych Krzysztofa Kieślowskiego pt. Gadające głowy z 1980 roku. Reżyser zadał w nim swoim rozmówcom te same, z pozoru proste pytania, takie jak: „Kim jesteś?” lub „Czego byś chciał?”. Kieślowski zrealizował arcydzieło, czego nie można powiedzieć o nowej wersji z 2021 roku. Matuszyński, czyli największa nadzieja polskiego kina, zadaje te same pytania współpracownikom samego Kieślowskiego oraz innym artystom. Artyści mają bardziej filozoficzne i zaangażowane odpowiedzi niż zwykli ludzie z oryginalnego dzieła. I właśnie ten element szwankuje. Myślę, że lepiej byłoby zrobić to samo, co Kieślowski. Wyjść z kamerą na ulice i zadawać pytania przypadkowym osobom. Całość została zrealizowana przy pomocy kamer internetowych, co jest również sporą wadą. Dokument potrafi być znakomity w formie – taki był oryginał. Tutaj mam wrażenie twórcy poszli mocno po najmniejszej linii oporu. Szkoda, bo takiej filmowej filozofii brakuje w światowym kinie.

- Gorączka, reż. Agnieszka Holland – ocena 6/10

Historia pewnej bomby, co przechodziła z rąk do rąk. Z kinem Agnieszki Holland mam tak, że czasami potrafi mnie zachwycić, ale częściej zdarza się, że przechodzę obojętnie wobec jej filmów. Gorączkę widziałem po raz pierwszy i nie mogę powiedzieć, że wyszedłem z sali w pełni usatysfakcjonowany, jak inni widzowie. Historia polityczna odziana w stare szaty, która dzieje się wczasach walki o niepodległość podczas zaboru austriackiego. Niby fajnie, ale za dużo tu podniosłej walki za idee. W sensie wolałbym opowieść bardziej skupioną na bohaterach. Holland tylko lekko wsiąknęła w psychologię postaci walczących o wolność. W pewnym momencie akcja totalnie przestaje śledzić losy bohatera, który niby miał być pierwszoplanowy i skupiła się na innym, który wcześniej ledwie mignął. Ten zabieg fabularny mi przeszkadzał i wybił z rytmu. Historia z potencjałem, ale zrealizowana na przyzwoitym poziomie.

- Nzara – Głód, reż. Klara Wojtkowska – ocena 1/10

Muzyczny film animowany. Opowiedziana historia bazuje na zimbabweńskim micie. Imperium Rozvi w Wielkim Zimbabwe próbuje wykraść Księżyc z nieba, bo wygląda jak talerz. W kraju panuje wielki głód, jednak Księżyc jest magiczną kobietą i chce zejść własną drogą. Po opisie spodziewałem się oryginalnej animacji z egzotycznym tematem w tle. Uwielbiam mity i z chęcią poznaje te z innych krajów, ale do pioruna, jak ten film jest beznadziejnie zrealizowane to normalnie masakra. Przede wszystkim sama opowieść jest przedstawiona w sposób niewyobrażalnie irytujący. Przez cały seans byłem atakowany wielokrotnymi powtórzeniami. Narratorka i inne postacie z mitu o Królu, Księżycu i wszechobecnym głodzie w kółko powtarzali te same zdania, opinie, fragmenty mitu – naprawdę miałem wrażenie, że bohaterowie mówią jedno i to samo. Ledwie wytrzymałem seans. Jeszcze te same zdania były jednocześnie wypowiadane po angielsku i w zaraz po nich w innym języku, co było dla mnie totalnie groteskowe. Gdyby brutalnie skrócić ten film do krótkiego metrażu to całość wypadłaby lepiej. Straszne doświadczenie i niezwykle bolesne. Na szczęście przeżyłem to starcie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz